A jeśli przegapiliśmy nasz moment? Jeśli jest już za późno na cokolwiek? Jeśli ułożenie sobie życia w jakiejkolwiek skali nie ma już żadnych szans i jesteśmy skazani na samotność? Jeśli nieustanne poszukiwanie i dokonywanie wyborów sprawiło, że każda z możliwych już dostępnych opcji jest tak naprawdę niemożliwa, bo sami ją odrzucamy. Jeśli dążąc do perfekcji albo uciekając przed dorosłością zostaliśmy pomiędzy?
Młodym ludziom jest łatwiej wiązać się w pary. Nie mają oczekiwań i naleciałości z poprzednich związków. Co prawda, gdybym wyszła za mąż w wieku dwudziestu kilku lat, być może teraz byłabym na rynku wtórnym po dwóch rozwodach, a tak mój związek ma szansę przetrwać przynajmniej do 60-tki. Ale moje relacje są coraz krótsze...
Z jednej strony jestem coraz bardziej świadoma siebie, wiem czego szukam, co chcę, czego nie chcę. Ale to złudne. To stwarza za dużo kombinacji, a raczej za dużo możliwości odrzutu, bo im człowiek starszy, tym tego "nie chcę" robi się coraz więcej, coraz trudniej iść na kompromis, a coraz łatwiej powiedzieć, wiesz co spadaj. Dobrze mi było samej, więc po co mam się męczyć z Tobą?
Do tego dochodzą wszystkie naleciałości z poprzednich relacji. Krzywdy, których się doznało. Momenty, kiedy ktoś chciał Cię zmienić lub coś nie grało. To się siłą rzeczy przenosi na nowe relacje, zwracając na to uwagę w pierwszej kolejności. Więc jeśli ktoś Cię zdradził, będziesz wyczulony na oznaki niewierności i będziesz miał problemy z zaufaniem. Jeśli nie działała proza życia albo nie umieliście gospodarować wspólnie finansami, to będzie dla Ciebie numer jeden i będziesz chciał głównie, żeby to działało. To tak w dużym skrócie.
Reposted from myfuckingreality